sobota, 9 maja 2015

Podróż śladami przodków - Ukraina 2015

Jutro miną dwa tygodnie od dnia, kiedy wróciłem z Ukrainy - była to kilkudniowa podróż z bardzo napiętym grafikiem i nie było czasu na obijanie się. We wtorek - 21 kwietnia - kilkanaście minut przed 9 wyjechałem szynobusem z Międzyrzecza w kierunku Zbąszynka, gdzie miałem chwilę na przesiadkę do pociągu zmierzającego do Poznania. W stolicy Wielkopolski miałem dłuższą przerwę (trochę ponad 2,5 h). W Toruniu ostatecznie byłem ok. 16:30, gdzie z dworca odebrała mnie Ania Bartnicka, z którą oczywiście byłem na Ukrainie :)  Jeszcze tego samego dnia pokazała mi Toruń, który określany jest mianem ósmego cudu świata i jest w tym nieco prawdy! Później pojechaliśmy do domu i po kolacji poszliśmy spać, bo następnego dnia pobudka o bardzo wczesnej porze - i w drogę! 

Po polskiej stronie na drogi nie można było narzekać i na granicy byliśmy już około południa. O ile sama kontrola była kwestią minut, o tyle już najwięcej czasu czekaliśmy aż stojący przed nami bus odjedzie i będziemy mogli pojechać dalej, dopiero po jakimś czasie zaskoczył, że jego pojazd blokuje przejazd innym. Po stronie ukraińskiej już tak pięknie z drogami nie było, ale na początku było jeszcze w miarę, w kolejnych dniach bywało gorzej. Najpierw szukaliśmy miejsca, gdzie można wymienić naszą walutę na ukraińskie hrywny. W końcu udało się znaleźć "pasaż", gdzie było kilka budek, z czego w kilku były kantory. Za pierwszym podejściem udało się tylko jednej osobie (nas było pięcioro...), ale w kolejnym na szczęście było więcej gotówki i wszyscy mieliśmy już pieniądze i mogliśmy zacząć żyć po ukraińsku :)
Nowowołyńsk
Pierwszym odwiedzonym miejscem był Nowowołyńsk, gdzie mieszka znajomy genealog. Porozmawialiśmy trochę o naszej wspólnej pasji, Sergiej pokazał nam swoje ręcznie malowane drzewo, stare dokumenty i fotografie. Weszliśmy też oczywiście na temat ukraińskich Archiwów i ZAGS-ów (odpowiedników naszych Urzędów Stanu Cywilnego). Niestety nie mieliśmy też za wiele czasu i musieliśmy jechać dalej, aby zobaczyć chociaż część tego, co było w planach. Z Nowowołyńska jechaliśmy w kierunku Włodzimierza Wołyńskiego i tam skręciliśmy na Łokacze. To właśnie tam w 1902 r. ochrzczona została moja prababcia - Salwina (lub też Sylwina) Dąbrowska, której rodzicami byli Marceli i Apolonia z Tomaszewskich Dąbrowscy. Moi prapradziadkowie mieszkali we wsi Rogowicze. Z informacji od mojej Babci (zm. 2007 r.), a córki w/w Salwiny, jej [Babci] matka miała mieć siostrę, która wyszła za Broniewicza (miała mieć z nim dzieci: Bolesława, Feliksa, Sabinę i jeszcze jedną córkę) oraz dwóch braci. Udało mi się ustalić, że w Łokaczach ochrzeni na pewno zostali: Antonina (1886), Jan (1889), Feliks (1892), Marianna (1896), Józefa (1898) i Sylwia/Sylwina/Salwina (1902). Według spisu osób spowiadających się z 1900 r. rodzina Dąbrowskich składała się z rodziców: 42-letniego Marcelego Dąbrowskiego i 39-letniej Apolonii zd. Tomaszewskiej oraz dzieci: 19-letniego Władysława, 18-letniej Teresy, 9-letniego Feliksa i rocznej Józefy. Natomiast w spisie z 1902 r. pojawiają się dwie córki - roczna Apolonia i 1-miesięczna Sylwina. Nie było natomiast już wtedy Teresy, co może świadczyć o jej ślubie (w 1902 r. miałaby już 20 lat) lub śmierci. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie uda mi się poznać losy kogoś z rodziny Dąbrowskich lub nawet odnaleźć nowych przodków, co niestety łatwe nie jest. W Łokaczach niestety trudno odnaleźć jakieś ślady polskości, a na cmentarzu nie znalazłem poszukiwanych nazwisk. 
Kościół rzymskokatolicki w Zaturcach
Dalej udaliśmy się do miejscowości Zaturce, które na początku znane mi były jako miejsce zamieszkania i śmierci moich prapradziadków - Jana (zm. 1933) i Stefanii (zm. 1940) z Suchodolskich małżonków Sadzewiczów. Wcześniej mieszkali w Torczynie, gdzie też ochrzczili większość dzieci (jedno w Horochowie i ostatnie w Łucku). Mieszkali tam już na pewno w 1928 r., ponieważ wtedy umiera ich niespełna 15-letni syn Tadeusz. Chociaż prapradziadkowie pobrali się w Torczynie w 1898 r. (wspominałem o nich w przedostatnim poście), to okazało się ostatecznie, że Jan miał swoje korzenie w Zaturcach i okolicach. Problemem był brak metryk za okres ponad 50 lat, m.in. za lata 70. XIX wieku, kiedy miał się rodzić prapradziadek. Ostatnie znaleziska pozwoliły na ostateczne potwierdzenie, że faktycznie Sadzewicze są potomkami Sarzewiczów, a wcześniej Szarzewiczów. Ciekawe jest to, że w 1874 r. w spisie pojawia się Wincenty Sarzewicz z żoną Stanisławą zd. Niemtoruk oraz synem Justynem (lat 4), brak natomiast Jana, który powinien mieć już dwa lata (ślub w 1898 r. w wieku 26 lat). Mam nadzieję, że to jedynie kwestia pomyłki w akcie ślubu i pradziadek urodził się np. w rzeczonym 1874, zaraz po spisie (żonę miał urodzoną w 1878). W Zaturcach ochrzczono więc mojego prapradziadka Jana, jego rodziców i krewnych ze strony ojca, natomiast Niemtorukowie musieli być przyjezdni lub innego wyznania, na razie nigdzie nie spotkałem nazwiska. 
Następnie jechaliśmy w stronę Łucka, przejeżdżając także przez Torczyn, gdzie w 1901 r. ochrzczono mojego pradziadka - Jana Sadzewicza, 3 lata wcześniej pobrali się jego rodzice, a w 1874 r. ślub wzięli dziadkowie macierzyści. Tam też w 1901 r. pochowano moją 3xprababcię, a 13 lat później jej męża. W Łucku przede wszystkim chciałem zobaczyć Katedrę świętych Apostołów Piotra i Pawła, w której to 31 grudnia 1929 r. ochrzczona została moja Babcia - Irena Marynicz (zd. Sadzewicz). Było to niesamowite uczucie stać przed świątynią, do której nieco ponad 85 lat wcześniej moi pradziadkowie przynieśli dziecko urodzone 17 dni wcześniej, pradziadek miał 28 lat, a prababcia była rok młodsza. Na świecie była już o 6 lat starsza Janina. Obok tejże katedry znajduje się Zamek Lubarta. Według opowieści, Babcia miała mieszkać gdzieś u jego podnóża, niestety dokładnej lokalizacji nie znam. Kiedy pradziadka aresztowano (lipiec 1932), to miejscem zamieszkania miał być Uhrynów (miejscowość ta pojawia się w wielu późniejszych dokumentów, m.in. jako miejsce zamieszkania sióstr Ireny i Janiny przed 1939 r. 

Tutaj w zasadzie mogłoby się skończyć moje opisywanie, jednak to był dopiero początek wizyty na Ukrainie. Pierwszy nocleg mieliśmy w hotelu w Równem. Następnego dnia z rana pojechaliśmy już w kierunku Tarnopola, po drodze zatrzymując się m.in. w Krzemieńcu, gdzie odwiedziliśmy dom Juliusza Słowackiego, a także weszliśmy na górę, u szczytu której były ruiny zamku i można było oglądać panoramę miasta: 

 Byliśmy też w Poczajowie, gdzie znajduje się znana Ławra - najważniejszy ośrodek prawosławnego życia monastycznego w Zachodniej Ukrainie (drugi po Kijowie w całej Ukrainie)
Zdjęcie z samochodu, które jako jedyne ukazuje cały obiekt
Na koniec trafiliśmy do Lwowa, gdzie nocowaliśmy z piątku na sobotę i z soboty na niedzielę. Mimo wszystko to było za mało, aby zobaczyc wszystko, jednak bardzo dużo zwiedziliśmy.
Trudno wybrać jedno zdjęcie z takiego pobytu, więc padło na jedno z ostatnich wykonanych we Lwowie :)
W niedzielę z rana ruszyliśmy już w kierunku granicy, tam na szczęście długo nie czekaliśmy i byliśmy po polskiej stronie. Jako że granicę przekroczyliśmy w Rawie Ruskiej, to nie mogłem przepuścić okazji odwiedzin Narola. Oczywiście było to możliwe i zawitaliśmy w mieście, w którym ochrzczono mojego Dziadka Adama Marynicza (kilka dni wcześniej byłem w miejscowości, w której ochrzczono jego żonę). Chciałem odwiedzić jedną z sióstr Dziadka, jednak nikogo nie zastałem w domu (być może byli na porannej mszy, bo było to po godz. 9). Zajechaliśmy również na cmentarz, gdzie odwiedziłem nieżyjących już krewnych, zapalając im światełko pamięci. Tego samego dnia dojechaliśmy szczęśliwie do Torunia, skąd następnego dnia wróciłem do domu ...

Wiem, że na pewno jeszcze tam wrócę i polecam wszystkim wyjazd na Ukrainę, aby miejscami cofnąć się w czasie, zobaczyć dawną Polskę, miejsca związane z przodkami wielu osób.

Na koniec poglądowa mapka naszej trasy, ogółem w ciągu kilku dni przemierzyłem ok. 2 300 km :)